KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI


1. SZCZĘŚCIE W WILNIE  
2. O NASZYM GOSPODARSTWIE 
3. ROZMOWA LIRYCZNA 
4. POWOLI OTWIERAJMY BRAMĘ 
5. ANIŃSKIE NOCE 
6. DESZCZ 
7. MELODIA 
8. LIST JENCA 
9. CÓŻEM WINIEN 
10. WENUS 
11. EPISTOŁA DO ZAKOCHANYCH 
12. SERWUS, MADONNA 
13. NOCNY TESTAMENT 
14. JUŻ KOCHAM CIĘ TYLE LAT 
15. WE ŚNIE JESTEŚ MOJA I PIERWSZA 
16. ROMANS 
17. BRZYDKIE OCZY 
18. DLACZEGO OGÓREK NIE ŚPIEWA 
19. TYLKO NIEBOSZCZYK... 
20. DZIWNY WYPADEK NA ROGU NOWOWIEJSKIEJ
21. KOŃ W KINIE
22. KAJAK I KRETYN
23. BALLADA O TRZĘSĄCYCH PORTKACH
24. PŁACZ PO IZOLDZIE
25. O WRÓBELKU
26. DYREKTOR I POMNIK
27. USTA I PEŁNIA
28. WRÓCI WIOSNA, BARONOWO
29. Z ANTOLOGII INFERNALNEJ
30. POKOCHAŁEM CIEBIE
31. GDYBYŚ MNIE KIEDYŚ MIAŁA PRZESTAĆ KOCHAĆ
32. ALE SĄ JESZCZE SPRAWY DROBNE
33. PIEŚNI
34. PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE
35. PYŁEM KSIĘŻYCOWYM... 
36. POMÓŻ... 
37. BALLADA O TRZECH WESOŁYCH ANIOŁACH 
38. 10 LIMERIKÓW 
39. BALLADA STARONIEMECKA 
40. CHMIEL NA ROGACH JELENICH... 
41. SIÓDME NIEBO  
42. DŁUGOM BŁĄDZIŁ I SZUKAŁ
43. EGZOTYKI NIEPRAWDOPODOBNE
44. OJCZYZNA 
45. OJCZYZNĄ MOJĄ JEST MUZYKA 
46. PO BRUKSELI CHODZĘ PIJANY
47. UWAGA! NOWY TYGODNIK!
48. JAK RINALDO RINALDINI TAŃCOWAŁ Z KARDYNAŁEM
49. NOC 
50. KIEDY UMRĘ I ŁOPATY STUKNĄ...
51. DO MOWY POLSKIEJ



1. SZCZĘŚCIE W WILNIE Na wileńskiej ulicy - tak-to-tak, Gierwazeńku... Na cóż to nam przyszlo, kochana? Po wileńskiej ulicy - tak-to-tak, Protazeńku, saniami trzeba pędzić od rana. Jakby bylo nie dosyć, że przez wieczność, przez wieczność świecić będą obrączki na ręku... a tu jeszcze serdeczność, okiennice, bezpieczność i dzwoneczki: dziń-dziń, Gierwazeńku. W tym Wilnie będziesz różą, w tym Wilnie matką z młodu... Ej, wożnico, zatrzymaj swe konie! Znam domek: drzwi w ulicę, a okna od ogrodu, a w ogrodzie rosną dwie jablonie. Przekład
2. O NASZYM GOSPODARSTWIE fraszka O, zielony Konstanty, o srebna Natalio! Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią; wokól dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą, broda siwa, leęz dobrze splamiona musztardą, widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty - o, Natalio zielona, o, srebny Konstanty! Przekład
3. ROZMOWA LIRYCZNA -Powiedz mi, jak mnie kochasz. -Powiem. -Więc? -Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie i na koncercie. W bzach i brzozach, i w malinach, i w klonach. I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona. I gdy jajko roztłukujesz ładnie - nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie. W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku. I na końcu ulicy. I na początku. I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz. W niebezpieczeństwie. I na karuzeli. W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. I wiosną, kiedy jaskółka przylata. -A latem jak mnie kochasz? -Jak treść lata. -A jesienią, gdy chmurki i humorki? -Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki. -A gdy zima posrebrzy ramy okien? -Zimą kocham cię jak wesoły ogień. Blisko przy twoim sercu. Koło niego. A za oknami śnieg. Wrony na śniegu. Przekład
4. POWOLI OTWIERAJMY BRAMĘ Powoli otwierajmy bramę, powoli idzmy po schodach, wolno stąpajmy po korytarzu do drzwi, do drzwi ostatecznych. Bramę rok otwierajmy, po schodzach idzmy dwa lata, a drzwi na swoje otwarcie niech czekają cała wiecznosc. Bo tam za tymi dzwiami, całowana dwoma oknami, stoi róża w wazonie... Przekład
5. ANIŃSKIE NOCE Korale twoje przestań nizać, wiatrowi bardziej jestem rad, bo jak muzyka Albeniza przewraca nas na łóżko wiatr. Księżyc diamentem szyby tnie, na zachód pędza ptaki, pająk nad łóżkiem zwiesza się - szkoda, że nie baldachim. Upiorny nonsens polskich dni kończy się nam o zmroku. Teraz jak wielki saksofon brzmi noc taka srebrna naokół. I wielkim, bezkresnym wachlarzen wachluje nas chłopiec nieduży, szmaragdy w uszach ma, on jest Murzyn, a my nazywamy go Nocą. Przekład
6. DESZCZ (I) Mowiłam tobie już pięćdziesiąt kilka razy, żebyś już poszedł sobie, przecież pada deszcz, to przecie śmieszne takie stać tak twarz przy twarzy, to jest naprawdę niesłychanie śmieszna rzecz; żeby tak w oczy patrzeć: kto to widział? żeby pod deszczem taki niemy film bez słów, żeby tak rękę w ręku trzymać: kto to słyszał? a przecież jutro tutaj się spotkamy znów - i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać, no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada - i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać, nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz. (II) Ja na początku przez trzy lata byłam w Łodzi, A teraz tutaj mam posadę w AWF, i byłam sama, potem zaczął on przychodzić, pracuje w radio, muzykalny jak sam śpiew; więc z nim piosenki sobie czasem różne nucę, on czasem skrzypce weźmie, na nich dla mnie gra - a co wieczora na Żoliborz autobusem do tej topoli, która nas tak dobrze zna - i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać, no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada - i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać, nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz. (III) Na Żoliborzu są ulice takie śliczne, takie topole, a w tropach taki wiatr, Gdy przyjdzie wieczór, świecą światła elektryczne i tak mi dobrze, jakbym miała osiem lat; mówisz: "Kochana!" Ja ci mówię: "Mój kochany!" i tak chodzimy i na przełaj, i na w skos, a w tej ulicy, która idzie na Bielany, jest tyle świateł, jakby Szopen nucił coś - i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać, no, nawet jesli trochę pada, to niech pada - i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać, nas chyba tutaj zaczarowałć musiał deszcz. Przekład
7. MELODIA Wskazała na piersi palcem, swoim palcem, królem w pierścieniu, i prosiła, żeby wierszem, żeby walcem umuzycznić ją, rzewnie znieśmiertelnić. Więc dotknąłem klawiszów palcami dla tych rzęs, dla tych ust, dla tej ręki; pod oknami i za oknami zadźwięczały tony piosenki. I pół świata stało się moim, kiedym takty strof doskonalił -- o tych palcach pachnących powojem, o wieczornych rzęsach Natalii. Przekład
8. LIST JENCA Kochanie, moje kochanie, dobranoc, już jesteś senna - i widzę twój sen na ścianie, i noc jest taka wiosenna! Jedyna moja na świecie, jakże wysławię twe imię? Ty jesteś mi wodą w lecie i rękawicami w zimie. Tyś szczęście moje wiosenne, zimowe, latowe, jesienne - lecz powiedz mi na dobranoc, wyszeptaj przez usta senne: za cóż to taka zapłata, ten raj przy Tobie tak błogi?... Tyś jesteś światłem świata i pieśnią mojej drogi. Przekład
9. CÓŻEM WINIEN Cóżem winien, żem tak się nabłąkał, żeby w końcu do ciebie przyjść, żeby w końcu zrozumieć, że ty jesteś łąka i drzewo, i księżyc, i liść. Żeby w końcu zrozumieć, że śmiejący się potok to ty także i muszla na dnie, i Cerera świecąca nad pszenicą złotą, i zielony wiatr, który dmie. Przekład
10. WENUS Żonie (1) Tobie grają wszystkie instrumenty, ciebie wiatr na ziemię z nieba przeniósł i ku oczom twym po ścieżkach krętych idę w dzień i w noc, o pani Wenus. (2) Tłumacząca wszystkie sny w sennikach, sekret wszystkih spotkań i zareęczyn, wszędzie jesteś: w kwiatach i w świecznikach, palcem tkniesz: i tańczy świat, i dźwięczy. (3) Po jarmarkach, zadymionych placach też przechodzisz, śmiejąc się i kwitnąc, ciągle cień twój odchodzi i wraca, w ręku chustkę trzymając błękitną. (4) Nawet ślepcy widzą cię nocami, głusi słyszą, chorzy wznoszą glowy, kiedy lekko stąpasz ulicami, gdy sprowadza cię wiatr połudnowy. (5) Każdą raną palec twój zabliźni, każda sprawa będzie rozwikłana. Z krzykim biegną ku tobie mężczyźni wylać gorzkie łzy na twych kolanach. (6) Świece im zapalasz. Przez ogrody wiedziesz ich, gdy śpą, nad złote rzeki i codzienne, takie ciężkie schody jakże im się znów wydają lekkie! (7) Wszystko zmenia się na twoje przyjśscie, kiedy pierścień twój zaświeci nocą: ptaki budzą się. I szumią liście. I na niebie srebrne gwiazdy wschodzą. (8) Więc dla ciebie, Wenus, tron w szkarlatach, rzęzba, wiersz, gramofonowa plyta i ten dźwiek na wszystkich mostach świata zakochanych, siedmiostrunnych gitar. (9) To dla ciebie, Wenus, na twą chwalą pory roku idą rząd za rzędem: wiosen szum, zim plecy białe, letnie góry i trąbki jesienne. (10) Bo ty jesteś ta, która w nas mieszka i prowadzi nas jak marsz weselny; bo ty jesteś śpiewająca ścieżka, krzyk ostatni i zachwyt śmiertelny. Przekład
11. EPISTOŁA DO ZAKOCHANYCH Do was dziś należy cały świat, na trzy księżyce klnę się, moi drodzy - o, świerszcz na moście kwili, a ten wiatr oddech wasz z oddechem łączy nocy. Tyle gwiazd zaczęło swe spadanie! Jak mały bąk zza węgla sierpień patrzy. Rzućcie kwiat, choćby naimniejszy, dla niej. Rzućcie kwiat, ta noc dziś dla was tańczy. Przekład
12. SERWUS, MADONNA Niechaj tam inni księgi piszą. Nawet niechaj im sława dźwięczy jak wieża studzwonna, ja ksiąg pisać nie umiem, a nie dbam o sławę - serwus, madonna. Przecie nie dla mnie spokój ksiąg lśniących wysoko i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna, tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol - serwus, madonna. Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie, albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna. Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie - serwus, madonna. To ty jesteś, przybrana w złociste kaczeńce, kwiaty mego dzieciństwa, ty cicha i wonna - że rosa brud obmyje z rąk, splatam ci wieńce - serwus, madonna. Nie gardź wiankiem poety, łotra i łobuza; znają mnie redaktorzy, zna policja konna, a tyś jest matka moja, kochanka i muza - serwus, madonna. Przekład
13. NOCNY TESTAMENT Ja, Konstaty, syn Konstantego, zwany w Hiszpanii mistrzem Ildefonsem, będąc niespełna rozumu, piszę testament przy świecach. Ćmy się, zaznaczam, kręcą przy lichtarzach i drżą, i ręka mi drży - a więc majstrowi, co lichtarze stwarzał, zapisuję czerwcowe ćmy. Jeśli kiedy go rozwlecze chandra, w wieczór będzie wśród tych ulic stąpał, ćmy się zaczną kręcić na werandach, gasnąć kule niebieskie na klombach, ćmy zobaczy, twarze w złotym dymie i przystanie. I wspomni me imię. A poetom żyjącym i przyszłym zapisuję mój kaflowy piec, w nim spalone myśli i pomysły, czyli różne gry niewarte świec, nadto księżyc, pełny mój kałamarz, co mi sprzedał go wędrowny kramarz. Jeśli tedy kiedyś, w latach innych, jak ja dzisiaj nocą wzniosą głos i rozłożą swoje pergaminy, wzdychać zaczną, jak uwieczniać noc - to ja będę w kuszeniach chmur, w pergaminach i skrzypieniach piór, bom ją nocą zaszumiał i odszumiał, i do dna jej partytury zrozumiał. Córce mojej Kirze, tancerce, zapisuję niebiosa siódme, cherubinów modlących się z tercyn, szum wysoki i światła ułudne, i przyrodę jej skrzynie sekretów - niechaj z niej się uczy swoich baletów. Teofilowi, gdy się w mieście zmierzchnie, daję całą uliczkę do szeptów oraz pewną bramę na Lesznie, gdzie był kuty w żelazie Neptun, ale uciekł, bo miał wstręt do miasta. Teraz w niebie jest spokojna gwiazda. Wszystkim dobrym cały czas, co wezbrał na tej ziemi, daję jak alfabet: pory roku ze złota i srebra i dzięcioły, i te muszki nawet wieczorami, wielkim rojem, przy akacjach, w głębi zorza, z której się nie wraca... Wierszom moim fosforyczne furie blaskiem w wertep ciemny i zły - a mojej Smagłej, mojej smukłej, mojej Pochmurnej łzy. Przekład
14. JUŻ KOCHAM CIĘ TYLE LAT Już kocham cię tyle lat, na przemian w mroku i w śpiewie, może to już jest osiem lat, a może dziewięć - nie wiem. Splątało się, zmierzchło - gdzie ty, a gdzie ja, już nie wiem - i myślę w pół drogi, że tyś jest rewolta i klęska, i mgła, a ja to twe rzęsy i loki Przekład
15. WE ŚNIE JESTEŚ MOJA I PIERWSZA We śnie jesteś moja i pierwsza, we śnie jestem pierwszy dla ciebie. Rozmawiamy o kwiatach i wierszach, psach na ziemi i ptakach na niebie. We śnie w lasach są jasne polany spokój złoty i niesłychany, pocałunki zielone jak paproć. Albo jesteś egipska królowa jak miód słodka i mądra jak sowa, a ja jestem przy tobie jak światło. Przekład
16. ROMANS Księżyc w niebie jak bałałajka, ech! za wstążkę by go tak ściągnąć i na serduszko - byłaby piosenka bardzo nieziemska o zakochanych aż do szaleństwa, nieludzko. Jeszcze by można rzekę w oddali i cień od dłoni, i woń konwalii dziką; ławkę przy murze, a mur przy sadzie i taką drogę, która prowadzi do nikąd. Przekład
17. BRZYDKIE OCZY Zobaczyłem i zadrżałem, jeszcze takich nie widziałem: brzydkie - patrzą jakoś tak daleko, że zielone, to co z tego: brzydkie. Nie rozumiem: dzień się toczy, ja wciąż widzę twoje oczy brzydkie - do niczego niepodobne, takie brzydkie, niech gęś kopnie, brzydkie. refren: W twoich oczach, kochana, jedyna, coś być musi, napewno coś masz, chcę zapomnieć i nie zapominam, ciągle widzę i oczy, i twarz. Choćbym świat cały wkoło przemierzył, choćbym szukał już sam nie wiem gdzie, od twych brzydkich nie znajdę piękniejszych i tak rzewnych i wiernych jak twe. I zmieniłem w końcu zdanie, widzę, że są niesłychanie piękne - twoje oczy jak dwie świeczki, twoje oczy jak gwiazdeczki piękne. Twoje oczy wszystko wiedzę, twoje oczy dla mnie świeca piękne; każdy wieczór taki miły, nad mym życiem się schyliły - piękne. refren: W twoich oczach, kochana, jedyn, coś być musi, na pewno coś masz, chcę zapomnieć i nie zapominam, ciągle widzę i oczy, i twarz. Choćbym świat cały wkoło przemierzył, choćbym szukał już sam nie wiem gdzie, od twych pięknych nie znajdę piękniejszych i tak rzewnych, i wiernych jak twe. Przekład
18. DLACZEGO OGÓREK NIE ŚPIEWA Pytanie to, w tytule postawione tak śmiało, choćby z największym bólem rozwiązać by należało. Jeśli ogórek nie śpiewa, i to o żadnej porze, to widać z woli nieba prawdopodobnie nie może. Lecz jeśli pragnie? Gorąco ! Jak dotąd nikt, Jak skowronek. Jeżeli w słoju nocą łzy przelawa zielone? Mijają lata, zimy, raz słoneczko, raz chmurka; a my obojętnie przechodzimy koło niejednego ogórka. Przekład
19. TYLKO NIEBOSZCZYK... Tylko nieboszczyk jest wytworny. Nie przerywa nikomu. Nie trzęsie głową. A gdyby mógł mówić, to napewno wyrażałby się ściśle naukowo. Tylko nieboszczyk nie jest zbyt ciekawy. Gazet nie czyta. Nie chodzi na filmy. Nie unosi sę. Nie upuszcza łyżeczki do kawy. I nie plotkuje. Jednakowo. Dla wszystkich przychylny. Tylko nieboszczyk ma ustalone opinie. Czasami coś mruczy. Lecz nie należy do żadnych grup. Lekki, leciutki przez mało zbadane regiony płynie. Stuprocentowy trup. Przekład
20. DZIWNY WYPADEK NA ROGU NOWOWIEJSKIEJ Szło ich prawie czterdziestu. Normalnie. Przy niedzieli. I nagle jeden westchnął I wszyscy przystanęli. Bo ograniał ich zachwyt, że księżyc świecił niebu. Więc patrzyli nań, jakby sroka patrzyła w rebus. Księżyc ma ten styl pracy, no - że wschodzi i świeci. Lecz poeci są tacy. Eech, poeci, poeci. Przekład
21. KOŃ W KINIE Pewien koń, kiedy mu się znudziło jeść paszę, zbiegł ze stajni na miasto i do kina zaszedł. Kupił bilet w okienku, usiadł w pierwszym rzędzie i chrupiąc czekoladkę, myśli, co to będzie. Właśnie w kinie dawno film paramantyczny, udzwiękowiony, barwny, superniebotyczny, najsamprzód tłusta klempa gziła się w łazience i dyszkantem śpiewała, że umyje ręce. Potem auta rzęziły i strzelał rewolwer, i ktoś do klempy tłustej śpiewał "ja cię porwę". W drugim akcie, jak zwykle, w bostońskiej kawiarni dwaj Murzyni płakali, że są tacy czarni, a wreszcie, gdy szczęśliwie wszystko ukończono, w wagonie śpiewał napis, że "palić wzbroniono". Tutaj koń nie wytrzymał, krzyknął - A, złodzieje! Pędem uciekl do stajni i jeszcze się śmieje. Przekład
22. KAJAK I KRETYN Kretyn spływał w kajaku na rzece, Usmiechnięty, szczęśliwy jak świnia, A że kretyn był, więc z istoty rzeczy Za każdym kilometrem kretyniał. Niebo było czyste, bez chmurek, Rzeka niebieska i krzywa. I wołali źli ludzie, co się wspinali na pagórek: - Ach, spójrzcie, to kretyn spływa. Na brzeg wyszła żona w wianku z konwalii, Wyszedł szwagier z całą rodziną I płakalim i ręce załamywali, A kretyn płynął i płynął. Sens moralny, że słońce wszystkim świeci Jednakowo, Niech się nikt nie wywyższa, niestety ! Bo nie tylko profesor może spływać w kajaku Ale również zwyczajny kretyn. Przekład
23. BALLADA O TRZĘSĄCYCH PORTKACH Posłuchajdzie, o dziatki, bardzo ślicznej balladki: Był sobie pewien pan na twarzy kwaśny i wklęsły, miał portek z pętnaście par ( a może szesnaście ) i wszystkie mu się trzęsły; Włoży szare: jak w febrze; włoży granatowe: też; od ślubu: jeszcze lepsze! marango: wzdłuż i wszerz. Krótko mówiąc, w którekoliwek portki kończyny dolne wtykał, to trzęsły mi się one jak nie przymierzając osika. W ten sposób przez trzęsienie, pan żywot miał bardzo lichy, bo wszędzie, gdzie wszedł, zdziwienie, a potem śmichy i chichy. W końcu babcia czy ciocia, już nie pamiętam kto, powiedziała do tego pana: "Chłopcze, ty uschniesz, bo nad portek sprawą przedziwną wylałeś trzy morza łez, a znowu nie jest tak zimno, więc spróbuj chodzić bez. Toć są materiały urocze. Toć są, kochanie. Toć. Ty kup sobie jakiś szlafroczek i w tym szlafroczku chodź; lub od razu na zadek kup sobie spódnic troszkę, a na wszelki wypadek parasolkę i broszkę; też innych rzeczy mnóstwo, kocickie ochędóstwo, rzęsy z drutu, najlony - i już będziesz urządzony, a wąsy sobie wyskub. I tak wygląasz jak biskup" Kupił pasn sobie szladroczek, chodzil w szlafroczku roczek, ale tylko w ciemności, bo i szlafrok trząsł mu się w całości; a portki schowane w kredensie też się nie zrzekły swych trzęsień trzęsło się całek mieszkanko, kanapy i futryny, bo to był dom melancho i bardzo cyko ryjny. Tutaj się kończy ballada o portkach się trzęsących, z ballady morał gada, morał następujący: GDY WIEJE WIATR HISTORII, LUDZIOM JAK PIĘKNYM PTAKOM ROSNĄ SKRZYDŁA, NATOMIAST TRZĘSĄ SIĘ PORTKI PĘTAKOM. Przekład
24. PŁACZ PO IZOLDZIE Szkoda, że stało się, szkoda, że niema, że... eech, próżna mowa. Norwid, ten pisałby Tycjan i Rebmrandt, i Loon by malował. Ręce jak miękki sen, oczy jak, czy ja wiem wiadomo oczy. Anioł szedł, szedł przez mgłę. Mówię: tak A on: nie. I zauroczył. No i łzy. A, to ty? Szkoda mi, byłyby i brzoskwinie... biały ptak.. a tu tak: czarny mak, ciemny smak, jak po winie. Teraz co? Nonny ho! Kruchy świat, kruche szkło, maski i instrumenty. Na cóż mi kwaity i szmaragd, i gitara i okręty? Przekład
25. O WRÓBELKU Wróbelek jest małą ptaszyną, Wróbelek istotka niewielka, On brzydką stonogę pochłania, Lecz nikt nie popiera wróbelka. Więc Wołam: Czyż nikt nie pamięta, że wróbelek jest druh nasz szczery?! Kochajcie wróbelka, dziewczęta, kochajcie, do jasnej cholery! Przekład
26. DYREKTOR I POMNIK Pewien osioł, co myślał o sobie bógwico i bógwico sobie wyobrażał, jednego razu, idąc ulicą, spotkał Rzeźbiarza; i tak do niego: "O, chyba sam Jowisz tu pana niesie świetnie, żem pana przydybał, zrobi pan moje popiersie; żeby, pan wie, z mojej gęby blask taki bił i dowcip, no, krótko mówiąc, żebym przyszedł do potomności. Najlepiej, wie pan, w marmurze, nie, nie w marmurze, w granicie, bo granit trwa jeszcze dłużej, w granicie to znakomicie. A może spiż? Co pan mniema, żeby tak, panie, ze spiżu? Wiedziałem przed laty trzema coś takiego w tym... e... w Paryżu: Przedmieście. Pnie się powoik. Cisza. Igraszki słońca. A tors, panie, stoi i stoi, a pod nim kolumna Jońska; dalej maliny i woda, o, fotografię mam tu. A może po prostu ze złota, a oczy z wielkich brylantów? Mistrz, niech pan się postara, nie będę zwlekał z zapłatą. A może w chmurach z gitarą? Mistrzu, ach, co pan na to ?" Rzeźbiarz tak odparł: " Pomału! Wszystkie projekty są dobre, tylko że brak materiału to Dyrektorze, problem; bo jeśli chodzi o pana to takiego szukaj ze świecą. Rzecz musi być wychuchana, a nie tak, żeby byleco. Ja mam dla pana materiał, co nie ma go w żadnym sklepie". "Przepraszam, jaki materiał?" "Przyjdzie zima, śnieg spadnie, to pana ulepię". Przekład
27. USTA I PEŁNIA Oto jest noc tańczących snów i wschodzi nów na niebo znów jak sekret, który do połowy mówiłem tobie w inny czas, gdy nów podobny drżał i gasł tuż ponad cieniem twojej głowy. I dziś, jak wtedy, palcem weń wskazując, rzekłaś: "Drogi, zmień ten księżyc, niech się w pełnię spełnia" I nagle - burza srebra, i zbratane usta aż do krwi przecięła zwierciadlana pełnia. Przekład
28. WRÓCI WIOSNA, BARONOWO Mówisz, że cię miłość mierzi, zmierź mnie sobie, wołasz, zmierź! Spójrz, powiadasz, to są piersi? kogóż natchnie taka pierś? A ja twierdzę: - Baronowo, wkrótce minie zima, a z wiosną zaczną się na nowo nasze słodkie TRULLA LA. Znowu będę twój Don Diego, znowu księżyc, znowu bzy, jak u Pawła Żeraldiego sitwa zmysłów: "Ja i TY". I nie powie stary baron więcej do mnie paszoł won, nie wypchnie na bruk z gitarą, bowiem w grobie leży on. Czarna kryje go pydżama, biedak gonił resztką sił, tak jak stał, w salonie zamarzł, bo lufcik otwarty był. Zły baronie, dobrze tak ci! chciałeś naszą miłość zgnieść, nasze słodkie koci-łapci, że tak powiem, naszą płeć. Na złość tobie wiosną Amor, co sekrety różne zna, ukołysze nas tak samo w tym najsłodszym TRULLA LA. Aktualnie jeszcze zima (jakże nie lubimy zim!) nasze zmysły w karbach trzyma i rozkwitnąć nie da im; ba, przez całą Europę, zimno! krzyczy dziad i wnuk. I zawieszam się jak sopel pod okapem twoich nóg. Lecz si? nie martw, baronowo, już przemija zima zła, rozpoczniemy ach! na nowo nasze słodkie TRULLA LA. Dziś widziałem, to nie farsa (Dosyć mamy takich fars!), jak jamniczek twój zamarzał, ,,ziuziu" krzyczał, łkał i marzł; więc go wziąłem na rączyny, owinąłem w ciepły puch. O, jamniczku mój jedyny, wycierpiałeś się za dwóch! Na pierś moją marmurową chodź, jamniczku, gdy ci źle. A ty właśnie, baronowo, swym jamniczkiem zowiesz mnie. Czemu dni wesołe nie są, czemu z oka płynie łza? Cierpliwości, baronesso, jeszcze miesiąc, jeszcze dwa, a powrócą nasze święta (jak najprędzej pragnąłbym), szał zmysłowy się rozpęta, huknie harfa: rym cym cym, i pochłonie przepych kanap purpurowe serca dwa. w górę uszy, ukochana, TRULLA, TRULLA, TRULLA LA. Przekład
29. Z ANTOLOGII INFERNALNEJ Jeden pan czytał Platona i przestał wierzyć w piekło. Rzekła do niego żona: Coś cię, Alojzy, urzeklo. Popatrz, żyjemy razem. Ja wierze. I mama wierzy. Uwierz i ty, bo odrazę wzbudzasz pośród młodzieży. Ale Alojzy się uparł i choć potłukła talerze, on pianą toczył i tupał, i krzyczał: Nie, nie uwierzę. Więc ona, niby ta pani, jęła się innych sposobów: Już ja ci, wcielenie drani, dam ci, powiada, bobu. Tu oszalała żona roztłukła osiem talerzy. Więc pan przestał czytać Platona i znowu w piekło uwierzył. Przekład
30. POKOCHAŁEM CIEBIE Pokochałem ciebie w noc błękitną, w noc grającą, w noc bezkresną. Jak od lamp, od serc było widno, gdyś westchnęła, kiedym westchnął. pokochałem ciebie i boso, i w koronie, i o świcie, i nocą. Jeśli tedy kiedyś mi powiesz: Po coś, miły, tak bardzo pokochał? Powiem: Spytaj się wiatru w dąbrowie, czemu nagle upadnie z wysoka i obleci całą dąbrowę, szuka, szuka: gdzie jagody głogowe? Przekład
31. GDYBYŚ MNIE KIEDYŚ MIAŁA PRZESTAĆ KOCHAĆ Gdybyś mnie kiedyś miała przestać kochać, nie mów mi tego. Bóg tego także nie czyni. Gdy ma zesłać zarazę i głód, on ciągle śmieje się z wysoka, choć dobrze wie, że oazy przemienia w pustynie. Przekład
32. ALE SĄ JESZCZE SPRAWY DROBNE Ale są jeszcze sprawy drobne: loty ptasie, chwianie się trzcin w jeziorach, blask gwiazdy wieczornej, różne barwy owoców o porannym czasie i wiatr przelatujący w sopranie i basie, i moja mała lampa, i stół niewytworny. A nawet za wszystkie obrazy Tycjana nie oddam tego stołu, bo pracuję przy nim, to mój wierny przyjaciel od samego rana, a kiedy noc... Przekład
33. PIEŚNI (I) Gdy próg domu przestępujesz. To tak jakby noc sierpniowa zaszumiala wśród listowia, a ty przodem postępujesz. A za tobą cienie ptasie, szczygieł, gil i inne ptaki. Świecisz swiatłem wielorakim od sierpniowej nocy jaśniej. Bo ty jesteś ornamentem na gmachu nocy, jej ksieżycem Przesypujesz światła w ręku z namaszczeniem jak pszenicę. U twych ramion płaszcz powisa krzykliwy, z leśnego ptactwa, długi przez cały korytarz, przez podworze, aż gdzie gwiazda Venus. A tyś lot i górność chmur, blask wody i kamienia. Chciałbym oczu twoich chmurność ocalić od zapomnienia. (II) Pochylony nad mym stołem we wschodzącej zorzy łunie ręce twoje opisuję, serce twoje opisuję; smak twych ust jak morwa cierpki i głosu pochmurną słodycz, i uszy twe jak wysepku, które z dala widział Odys. Ten obok jest twoją twarzą, ten horyzont, ta akacja. Pióro maczam w kałamarzu i litery wyprowadzam. Niech staną rządek przy rządku jak ptaki złote i modre, by z najprawdziwszego wątku powstał najprawdziwszy portret. Minął dzień. Wciąż prędzej, prędzej szybuje czas bez wytchnienia. A ja chciałbym twoje rece ocalić od zapomnienia. (III) Ile razem dróg prebytych? Ile ścieżek przedeptanych? Ile deszczów, ile śniegów wiszących nad latarniami? Ile listów, ile rozstań, ciężkich godzin w miastach wielu? I znów upór żeby powstać i znów iść, i dojść do celu. Ile w trudzie nieustannym wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń? Ile chlebow rozkrajanych? Pocałunków? Schodów? Książek? Ile lat nad strof tworzeniem? Ile krzyku w poematy? Ile chwil przy Bethovenie? Przy Corellim? Przy Scarlattim? Twe oczy jak piękne świece, a w sercu źródło promienia. Więc ja chciałbym twoje serce ocalić od zapomnienia. (IV) Oto jest nasz dzień codzienny, nasze małe budowanie, trud uparty i niezmienny, nieustanne kształtowanie Słońce wschodzi i zachodzi, drzewa kwitną, liście ronią, my strumień rzeczywistości kształtujemy naszą dłonią Jesteśmy cząstką w zespole, z niego płynie nasza siła - żeby chleb leżał na stole, a pracom lampa świeciła; by czas jak pochodnia płonął jednako: dzień czy mgła nocna. Stoimy przy życiu, żono, jako tkacze przy swych krosnach. Z dnia na dzień tkaninę tkamy wzorzystą dla pokolenia. Chciałbym i blask naszej lampy ocalić od zapomnienia. (V) Garniemy się do muzyki, muzyka to jest nasz festyn, kochamy trąbki i smyki, obój, klarnet i klawesyn. Jest w domu lichtarz nieduży z wysoką świecą szkarłatną; ona do koncertów służy, do dźwięku dodaje światło Ty ją zapalasz w godzinie muzycznej i płomyk świeci w chwili, gdy z głośnika płynie Koncert Brandenburski Trzeci. Radość jak poważny taniec przesuwa swój cień na ścianach I pada świecy pełganie na twarzy Jana Sebastiana Lipski kantor bardzo mile uśmiecha się zza oszklenia. Chciałbym wszystkie takie chwile ocalić od zapomnienia. (VI) Nie jesteśmy, by spożywać urok świata, ale po to by go tworzyć i przetaczać przez czasy jak skalę złotą. Choćby i po razy tysiąc osaczyły nas trudności, my idziemy blaskiem bijąc w urodę maszyn i roślin. W poczekalniach kin srebrzystych, gdy zadymka śnieżna bredzi, nieraz siadamy strudzeni, strudzonych ludzi sąsiedzi. Dni i noce nami biegną, a my z nimi ku przodowi, w trudzie tworząc piękno, piękno, które znów służy trudowi. Z chmury zwisa śnieg z ukosa, twarz twoją w srebro przemienia. Chciałbym śnieg na twych włosach ocalić od zapomnienia. (VII) Cząstka pracy wykonana i znów cząstka, i znów ciastka, i znów noc, i znów od rana do cząstki dodana cząstka Słońce serca nam przeszywa i biją, wdzięczne blaskowi. Rękami pchamy tworzywa od bezksztaltu ku kształtowi. Kształtami świat zaludniają do prac przyłożone dłonie Tętnią prace. Tak powstają wiersze, domy i symfonie. Znów noc. Jak ludzie wysocy stoją świerki. Śnieg się sypie. Gwiazdy świecą w głębi nocy jakby w głębi wielkich skrzypiec. A za oknem migotliwie Wenus gałąź opromienia. Chciałbym i ten błysk na szybie ocalić od zapomnienia. (VIII) Na moście Poniatowskiego wiatr śnieg ukośnie rozkłada Na moście Poniatowskiego śniegiem kurzy balustrada. Latarnia w oczy nas razi, ośnieżona do polowy, Niewiele ludzi zgromadził przystanek autobusowy: Tylko nas dwoje. Stoimy przy tym przystanku nad rzeką - dwoje ludzi w głębi zimy jak w głębi lasu białego Parę by tu wron postawić, tak ze trzy, pośrodku jezdni, poobracać je dziobami ku sobie, na śniegu gwiezdnym. Niechby stały. Wiatr niech wionie wzdłuż i chmurom twarze zmienia. Chciałbym i te trzy łby wronie ocalić od zapomnienia. (IX) Piszę ten list, moja droga, z leśniczówki, w chwili takiej, gdy stoi lampa naftowa na pudle od kostek maggi W pokoju nie ma nikogo. Zmierzch. Zegarek tyka lekko. Drzwi się otwarły. Na progu staje matka leśniczego. Zatroskana, zatroskana, cała w cieniach od zgryzoty. Mówi: "Znowu prośże pana, słychać w chmurach samoloty. Ja się, proszę pana, nie znam, ale to wielka maszyna. Ja wiem, ze to nic, a jednak groźny czas się przypomina." Matko, podnieś pięść do góry, miliard tych pięści ma ziemia. Chciałbym na czole twym chmury ocalić od zapomnienia (X) Wybaczcie mi, ludzie, jeśli w tych pieśniach dałem tak mało, ze nie takie niosę pieśni, jakie by nieść należało; że tyle tu tych piękności, ptaków, rożnych pobrzękadeł, złocistości, srebrzystości, księżyców, Bachów i świateł. Cóż, kocham światło. Promieniem, jak umiem, wiersze obdzielam. O gdym mógł, obym zmienił cały świat w jeden kandelabr. Myślę, że po to są wiersze, ich ruch ku sercu człowieka, by szerzej szła, coraz szerzej przez kontynenty jutrzenka. światłami po wszystkich placach, światłami w każdej ulicy, ta Eos różanopalca z dumną twarzą robotnicy. Jesteśmy wpół drogi. Droga pędzi z nami bez wytchnienia. Chciałbym i mój ślad na drogach ocalić od zapomnienia. Przekład
34. PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź, wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj, ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań, we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu. Pokaż mi wody ogromne i wody ciche, rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych, dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul, myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością. Przekład
35. PYŁEM KSIĘŻYCOWYM... Pyłem księżycowym być na twoich stopach, wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku, papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów, ławką, gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz. Przeszyć cię jak nitka, otoczyć jak przestwór, być porami roku dla twych drogich oczu i ogniem w kominku, i dachem, co chroni przed deszczem. Przekład
36. POMÓŻ... Pomóż, dolino mokra, uzdrów, pogodo naglą, gasirój mi życie jak organ, jak na organach zagraj. Sens życia w każdej piszczałce zamknij - niech skomlą jak psy. Daj cierpieć palcom - niech palce będą jak oczy i łzy. Cokolwiek stanie się jutro, choćby i świat ten znikł, nigdy nie będzie ci smutno, gdyś w piersi odnalazł krzyk. Jak rannego z pobojowiska ocali cię własny wrzask. W wołaniu jest odsiecz bliska, w błaganiu jest wieniec łask. Przekład
37. BALLADA O TRZECH WESOŁYCH ANIOŁACH - Słuchajcie, słodkie siostry - tak mówił stary opat:- (Na dworze było wietrzno, ponuro i listopad.) Raz było trzech aniołów, jak trzy wyborne liry, imiona ut sequuntur1: Piotr, Paweł i Zefiryn. Śliczni to byłi chłopcy, jeden w drugiego gładszy, łaskawym na nich okiem Pan Bóg zza pieca patrzył. No, w raju, jak to w raju, zielono i wesoło, obiady, gadu-gadu, wieczerze i tak w koło. Lecz nasi aniołowie coś nie bardzo byli dziarscy i często Bóg Dobrodziej brew zagniewaną marszczył; i gęsto w skórę leli aniołów rajskie zbiry - na próżno: znów szaleli Piotr, Paweł i Zefiryn. Od sromu jak od gromu cierpiały aniołówny... Ha, było trzech aniołów, lecz siedem grzechów głównych. Anioł Piotr, jak to Piotry, szklanicą zwykł się bawić i nieraz w Mons Pietatis2 musiał skrzydła zastawić; a gdy wyłysiał mieszek, to wonczas furis more3 do piwnic Dobrodzieja dobierał się wieczorem. Paweł zasię po Pawle rycerskie wziął zasługi: Dzień w dzień na rajskiej łące aniołów kładł jak długich. Sam święty Jerzy, siostry, przygłądał się i dziwił: "Ho, ho, nasz anioł Paweł bije się jak Radziwiłł. Dobrodziej też by chwalił, lecz właśnie śpi w obłokach". Tak mówił święty Jerzy i dalej męczył smoka... Zefiryn był muzykant, miłośnik strun i syryng4, niefrasobliwy, lekki, jednym słowem, Zefiryn; znał się na mitologii, Achillach5 i Chimerach6, miał skłonność do księżyca, troszeczkę do Baudelaire'a7 i do sekretnych uciech, nie gardził również pozą, błąkając się, dziwacząc andante maestoso8. A taki był wstydliwy... coś niby... jak Jan Jakub9; kazania wielce ocenił: "Do rybek" i "Do ptaków"; chociaż wuj Zefiryna, już taki starszy anioł, raz widział "Słówka" Boya pod kołdrą. (Ach, ty draniu!) Tak żyli aniołowie, ale nadeszła kryska i wezwał Bóg Dobrodziej nadanioła Matyska. "Wypędź mi - prawi - Piotra, Pawła i Zefiryna, kalają Paradisum10, ego Deus11 - daj wina!" Po takim paternoster i po wytrawnym winie Dobrodziej chodził gniewny i huczał po łacinie. Zefiryn zasromowany pochylił nisko głowę, wstydził się jak Jan Jakub, skrzydła tuląc różowe. Piotr zasię, jak to Piotry, bryt rygielkom i zamkom, siedział w chłodzie piwniczki i świecił sobie lampką. Paweł, jak zwykle Paweł, anioł biedny, rogaty, na podwórcu rajowym bił się z Jerzym w palcaty12. Ale nic nie pomagało, zjawił się Anioł Michał i rzecze: "Zefirynku, już mi nie będziesz wzdychał. Zawołaj swoich kamratów, tak Decyzja orzekła... ruszaj się, pókim dobry! ani mru-mru! do Piekła!" Wypędziły aniołów rajskie draby i zbiry. Zmarnowali kariery Paweł, Piotr i Zefiryn. Ergo13, siostry najsłodsze, (Boże, módl się za nami!) lepiej wam się przed nocą nie wdawać z aniołami.
  1. Ut sequuntur (łac., czyt.: sekwuntur) - w kolejności.
  2. Mons Pietatis (łac.) - dosłownie: góra pobożności. Nazwa rozpowszechnionych w XVI i XVII w. w Europie lombardów, które udzielały ubogim oprocentowanych pożyczek pod zastaw.
  3. Furis more (łac.) - obyczajem złodzieja.
  4. Syrynga - starogrecki instrument muzyczny.
  5. Achilles - jeden z greckich bohaterów wojny trojańskiej.
  6. Chimera - w mitologii greckiej potwór ziejący ogniem, z głową lwa i ogonem węża; częsty motyw rzeźby architektonicznej w gotyku.
  7. Baudelaire Charles (czyt.: Bodler Szarl, 1821-1867) - poeta francuski, uważany za ojca dekadentyzmu (schyłkowości) w poezji. Wywarł duży wpływ na lirykę europejską.
  8. Andante (wł.) - termin muzyczny oznaczający powolne, równe tempo. Andante maestoso (wł.) - wolno, majestatycznie.
  9. "...jak Jan Jakub..." - chodzi o Jana Jakuba Rousseau (czyt.: Ruso, 1712-1778) - francuski pisarz oświecenia.
  10. Paradisum (łac.) - tu: raj.
  11. Ego Deus (łac.) - jam Bóg.
  12. Palcaty - palcat (z węg.) kij do bicia lub zabawy, dawniej rozpowszechniony dla wprawy w fechtunku.
  13. Ergo (łac.) - więc.
Przekład
38. 10 LIMERIKÓW (I) Był Chińczyk w pustyni Gobi, który straszne kawały robił. W końcu znienawidzony przeniósł się w inne strony, ale nic sobie z tego nie robił. (II) Był pewien anioł w niebie, co ciagle robił pod siebie. Koledzy, chociaż beczy, orzekli, dość tych rzeczy! I ten anioł musiał spać na drzewie. (III) Była pewna poetka w Krakowie, co patrzyła w świat coraz płciowiej, leczył ją pewien pastor, lecz trzy na jedenastą coś jej stuknęło w głowie. (IV) Był członek związku szoferów nieprawdopodobny nierób: godzina za godziną grał w oko i w domino i wcale nie woził pasażerów. (V) Był pewien pan w Koźminku, co strasznie nie lubił kminku. Raz krzyknął: dość tych kpinek, ciągle kminek i kminek! I umarł, jak stał, przy kominku (VI) Był pewien pisarz młody, co nigdy nie dostał nagrody, w końcu, zdenerwowany, sprzedał dwie cudze wanny i wyszedł zupełnie z mody. (VII) Był pewien kominiarz Binder, co trzymał w szafie cylinder. Chodził, co bylo gafą, na procesje z ta szafą, zamiast nosić na głowie cylinder. (VIII) Był pewien mnich z Tipperary, który strasznie lubił dolary, lecz, ze nogę miał krzywą, robił z dolarów piwo - ten dziwny mnich z Tiperary. (IX) Był pewien poeta w Łodzi, który ciągle na rzęsach chodził. gdy go koledzy z płaczem błagali, chodź inaczej, odpowiedział: co was to, do cholery, obchodzi? (X) Była pewna dama z Radziejowa, co hukała nocą jak sowa, wię mąż był przerazony z powodu takiej żony i otruł ją wodą Burowa Przekład
39. BALLADA STARONIEMECKA W kraju, co go zwą Schlaraffenland, mieszkał rudy herszt zbójeckich band, Raubritter, baron Demolinus. W swym zamczysku trzystu zbirów miał, jak on rudych i jak on na schwał - opiekował się nimi Gambrinus (który złoty, zdobiąc sali róg, spał na beczce, dobry piwa bóg, w dłoni dzierżąc kufel ze scenami myśliwskimi, gdzie orszaki Dian w noc księży czną odprawiały tan, potrząsając srebrnymi łukami). Fraszka dla nich dogmat Świętej Trójcy. Tylko Gambrinusa czcili zbójcy. I pokrywy wznosząc ołowiane, nie wzbraniała giermkom piwa lać ta bezbożna i wąsata brać, spać chodząca zazwyczaj nad ranem. Demolinus grzeczną córkę miał, nieraz dla niej na tym rogu grał, co był zdobył go na panu z Mühle. Lecz jej nawet muzyka nie w śmiech, chociaż dzwonił w rogu tysiąc ech, że bór cały tańcował na milę. Biedna Inga ciągle tam i tu chodzi w srebrnych zwojach swego snu, snu białego, pięknego jak zima; sny się snują za nią, za snem sen i te sny się składają na tren, ale trenu nikt w dłoniach nie trzyma. Głupia Inga płacze całe dnie, a tu ciągle tylko: "He-he-he!" i wąsiska na kuflach czerwone; a tu tylko topory i psy, nikt nie spyta: może chciałaby pójść na spacer lub zagrać w "zielone". A gdy księżyc olśni rzeźby bram, sama jedna błądzi tam i sam i w różańcu paciorki oblicza, potem w łóżku chce poziomki jeść i do świtu czyta stronic sześć o rycerzu Smętnego Oblicza. Więc by Indze trochę szczęścia dać, Demolinus każe mędrców zwać: przychodzili brodaci oszuści; jeden radził jej podróż do Wioch, inny pracę, ów klasztorny loch, siódmy zasię krew polecał puścić. Słyszał to consilium pewien łotr, zawadiaka znany, giermek Piotr, i jak krzyknie: - Kto umie, niech uczy! i, łysnąwszy zębami jak klingą, z wylęknioną jako sarna Inga w alkierzyku się zamknął na kluczyk Po godzinie przekręcił się klucz, wyszła Inga, blask aż bije z ócz - padł w objęcia giermka Demolinus. Zasromani mędrce poszli precz - a to przecie taka łatwa rzecz i tak stara jak bożek Gambrinus, który złoty, zdobią sali róg, spał na beczce, dobry piwa bóg, w dłoni dzierżąc kufel ze scenami myśliwskimi, gdzie orszaki Dian w noc księżyczną odprawiały tan, potrząsają srebrnymi łukami. Przekład
40. CHMIEL NA ROGACH JELENICH... Chmiel na rogach jelenich, jarzębina w wazonie, dzikie wino za oknem, na oknie pelargonie, a jeszcze blask jeziora i ta jesienna pora, i trzciny płowiejące - ano, lato już przeszło, trzeba o wczesnym zmierzchu stawiać lampy świecące. A teraz jeszcze ranek, daleko do wieczora, a to jest nędzne biurko, przy którym się poram, by przemówić jak śnieg najszczerzej. Ale człowiek nie zawsze struną jest u skrzypiec, czasem szamoce się i skrzypi jak sosna, kiedy w sosnę wiatr uderzy.

*

Leśniczówka stoi na wzgórzu i ja jestem w niej na wzgórzu, otoczony żółknącą zielenią. Chmiel z rogów jelenich zwisa, księżyc chodzi po rękopisach i słowa przekręca, i zmienia.

*

Skąd mogłem wiedzieć, że tu mnie jesień zastanie, ze tu mnie zdybie. Patrzę w okno i ciągle dzikie wino na szybie, a na stodole ciągle gniazdo bocianie, a wieczorami ciągle te śmiechy sowie, jakby mi czytać kazano ciągle tę samą powieść.

*

To zwyczajna podłoga: widać łebki gwoździ, farba już wyłysiała od wielkiej starości, za to piec świetny ciągle na chłody jesieni. Chmiel zwiesza się nad łóżkiem na rogach jelenich. Żebym tysiąc prób miał zrobić i milion, będę szukał formy najczystszej, czas, w którym żyłem, jak twarz lustra, sportretuję, tylko trzeba słów wolnych od wszelkiej naleciałości . . . . . . . . . . oczyszczonych, odnalezionych, tylko trzeba wielkiego wysiłku.

*

Nad jeziorem Nidzkim, na wzgórzu, leśniczówka pod nazwą Pranie; pelargonii tutaj tak dużo! Dzikie wino pnie się po ścianie. Nad jeziorem Nidzkim, na wzgórzu, świeci w słońcu gniazdo bocianie. Przekład
41. SIÓDME NIEBO (I) Zima była, gdy wysiadłem z autobusu i rzuciłem się w twoje ramiona, i twych włosów, twych wieczornych włosów ogarnęła mnie woń niezmierzona. Księżyc zniżył się, błysnął nad klamką, potem odszedł i wplątał się w drzewo. Pierścień nocy nad nami się zamknął i zaczęło się siódme niebo. (II) Choć godzina trochę późna, jeszcze świecą twoje okna, więc wołamy: - Hola, wpuść nas, wpuśćże nas, zielonooka - nie będziemy spać na dachu, otwórz drzwi i wprowadź w nocy w twe mieszkanie pełne ptaków, ryb w akwariach, świec płonących. Przelecimy przez pokoje wiatrem, walcem, tłumem szumnym, ozłocimy loki twoje dźwiękiem gitar siedmiostrunnych. (III) To było wieczorem w Europie, może w Holandii, może w Belgii, gwiazdy lśniły jak lampki na grobie i szumiał wiatr. Taki wielki. Bo już jesień grała, coraz szybciej, na akordeonie złotym i leciały nad dachami skrzypce, liście, klarnety i fagoty. A gdy deszcz bulwarami popłynął, zaczynała się chwila szalona. Bo na przedmieściu było male kino (i pamiętasz? - kasjerka Simona). I wieczorem każdym po ciemku - i wieczorem każdym jak requiem, z tulipanem czerwonym w ręku przez bulwary do ciebie biegłem. A tam było jasno w małym kinie... Ej, wesoło w kinie "Olimpia"! Piękny kwiat najpiękniejszej dziewczynie - to dla ciebie ten czerwony tulipan. Ja dla ciebie bym truciznę wypił, chcę być z tobą duszą i ciałem - l wyrzucali mnie z tej "Olimpii", bo za głośno o miłości krzyczałem. Ale raz, rozpaczy na przekór, przyszła noc najwyższa, natchniona. Coś się stało: cud w XX wieku - poszłaś ze mną ty, nie Simona. Wtedy dłoń twą wziąłem w dłonie moje, w oczach naszych wieczny blask zaświecił i przez świat obłąkany od wojen szliśmy razem jak dwoje dzieci. (IV) Ty jesteś najpiękniejsze zwierzęta, włosy twoje o świcie są modre, tyś wysoka jak bandera na okrętach, do oddechu twojego się modlę. Tobiem wszystkie zbudował instrumenty wszystkiem owoce zniósł, wszystkie kwiaty, ciebie ścigam przez wszystkie firmamenty, wszystkie światy, wszystkie klimaty. (V) Zadzwoniły zausznice z miedzi, zadzwoniły jak dzwony Bizancjum, wicher śnieżny za oknem zabredził nad Grenoblą, nad górzystą Francją. Na paznokciach twych, na włosów splotach, ptaki światła gubiły swe pióra. Nagle ptaki zgasły. Ciemnozłota nadciągała miłość jak chmura. Przekład
42. DŁUGOM BŁĄDZIŁ I SZUKAŁ Długom błądził i szukał, świat mnie zalewał jak woda, pełen stworów dziwacznych, niksów, wodników, rusałek, aż pewnego wieczoru znalaszłem, czego szukałem - żonę pochmurnooką, małego, słodkiego kobolda. Gdy pada z deszczem zmrok, gdy męczy mnie nuda i trwoga, gdy strach pospołu z psalmistą tak spijam, jak ciemne wino, splatam za wierszem wiersz jak wianek z rozmarynu na głowę słodkiego kobolda, na głowę małego boga. Przekład
43. EGZOTYKI NIEPRAWDOPODOBNE 1. Karawana Lata trzeba wędrować, lata trzeba się wlec: boli od słońca głowa, słońce pali jak piec; bolą od słońca skronie, serce od słońca boli, w ustach nam ślina płonie, ślina o smaku soli; źródła nam uciekają, straszą nas palmy i cienie, oazy omijają, oaza - omamienie. W dzień wszystko tylko mami, a w nocach świeci sinych księżyc nad pustyniami jak czarny lew z platyny. 2. Bazar Oto kolory zgęstniałe, oto przystań kolorów. Gwiazdy śpiewają chwałę wieczoru. Przekupnie wschodnich słodyczy, jak w drzewie rzeźbione figury, gorące pieniądze liczą z okiem wzniesionym do góry. I sennie jest na bazarze, i patrzą w błękit wieczoru ironią zmęczone twarze kinooperatorów. 3. Fatamorgana Wszystkie smutki mijają, smutki wszystkie oddalmy: w dalekim srebrnym kraju rosną zielone palmy; na szczytach palm papugi jak gwiazdy zmienione w ptaki śpią - i papug sen długi rytm palm kołysze jednaki. A pod palmami Murzyni drzemią znużeni upałem, świeci słonce pustyni bolesne i takie małe; a w nocy niebo tych lądów wygląda jak partia szachów. I błądzą cienie wielbłądów, które odeszły na zachód. Przekład
44. OJCZYZNA Wiele pieśni na świecie ze stulecia w stulecie, ale jest ton jedyny, z samej głębi, z głębiny; od kolebki do grobu ton ten idzie za tobą; byle szmer, byle nuta, a już wiesz, że to tutaj: szyba w słońcu uśpiona - pelargonia czerwona; parę gwiazd, parę ptaków, a już wiesz, skąd ten akord; listek upadnie w strumień, a już serce rozumie, zamyśli się, wypowie, a co w sercu, to w mowie, w mowie dziada, pradziada, co szmerliwa jak trawa, co się krzewi faliście, raz jest słowem, raz liściem, raz pagórkiem, raz chmurą, porą roku poczwórną, śniegiem, ptakiem, błękitem, Szopenem i Norwidem. Struna ze struną gada, czas swe wzory układa. Treść najgłębsza, najszczersza jarzy się w tyglu serca; światło pada wysokie na pracę, na chorągiew - i jednym światłem świeci ruch rąk i ruch narzędzi. I znów iskrzy się nocka jak lampa Szopenowska; dźwięk skrzypiec nad ulicą; pelargonia w księżycu, ciężka gwiazda nad świerkiem; i znów blask zorzy wielkiej. Kraju mój, kraju barwny pelargonii i malwy, kraju węgla i stali, i sosny, i konwani, grudka twej ziemi w ręku świeci nawet po ciemku; tyś mój w śniegu, w spiekocie, tu dziad spoczął, tu ojciec; trawa, trawa szmerliwa białe kości okrywa. A nam, którzyśmy w drodze, niechaj flaga łopoce, żeby dźwięczał dźwięk kielni naj celniej, najrzetelniej - żeby siła w ramionach, żeby trud nasz wykonać - przy stali i przy zbożu, na lądzie i na morzu - żeby blask szedł z dni naszych, dni mozolnych, odważnych, w wiek sławą złotolistną, nuto święta, ojczyzno. Przekład
45. OJCZYZNĄ MOJĄ JEST MUZYKA Ojczyzną moją jest muzyka. A ty jesteś jak nuta rzewna, z którą na ustach, po latach, wraca się w muzykę jak do domu. Tylko się nie trwóż, Saskia. A możesz mi być jeszcze tak strasznie potrzebna, że chyba tylko śmierci. Ale już cię nie oddam nikomu. Jeżeli wszystkie niebiosa i wszystkie w nich serafiny krzykiem tęsknoty wybłagam, by się spełniła twa chwała, jeżeli powiem ci więcej: że jesteś ponad rubiny, O jedno proszę ci, Saskia: - Nie bądź zarozumiała. Pięć lat milczałem jak głaz stoczony ponad pochyłość, pięć lat milczałem jak lód - co będzie, gdy lody popłyną? I nagle na wargi spieczone żywą wodą upadła miłość i rozwiązała mi język jak wino. Słuchaj, Saskia, cokolwiek się stanie, złotą chmurą zostaniesz w legendzie. Bo wypisane jest ogniem na ścianie: już cię nikt tak jak ja kochać nie będzie. Sięgnij po nieśmiertelność, Saskia, tak jak się sięga po szmaragd, gitarę, wstążkę lub jabłko, wysokie, rumiane ogromnie. Gitara, jabłko przeminą. Jak komar brzęczy gitara. Lecz ja to w księgę zamykam. Saskia, uśmiechnij się do mnie. Przekład
46. PO BRUKSELI CHODZĘ PIJANY Po Brukseli chodzę pijany nie wódką, ale dziewczyną, kupuję kwiaty, jak kretyn: mimozy i tulipany; po tych ulicach długich, po tych bezkresnych bulwarach szukamy pewnego domu, gdzie okno jest i gitara; ono takie wąziutkie wysokie, aż pod chmurami, ze światłem i z tą gitarą co spada na nas strunami; w struny wkręcam dziewczynę, sam do niej jakby do śniegu przytulam się i wędrujemy daleko, daleko, daleko. Ach, dni są takie śieżne, a noce takie czerwcowe i źle mi, chociaż położę na jej kolanach głowę, gdy ją uścisnę najmocniej gdy pocałuję najczulej, gdy pocałuniki zabrzęczą tysiącopszczelim ulem. Bo ciągle czegoś za mało, bo ciągle czegoś m szkoda. Bo ciągle mi ta dziewczyna przepływa przez palce jak owoda. I co? Ślad jakiś na palcach, na włosach, na biodrachm, wszędy i zapach okrążający tataraku i lawendy. Tylko cóż z tego, że upał, że zapach, choć wokół zima? Ta dziewczyna to strumień. Jakże strumień zatrzymam? Przekład
47. UWAGA! NOWY TYGODNIK! Co? Nie masz gdzie drukować? Ja - mam. - A gdzie, kolega, drukujesz? Ja?... Tam! - Gdzie, gdzie, gdzie, gdzie, kolego? Hm... daleko, daleko... w niebie, -w niebie wysokim, na chmurach, smokach chińskich, na skrzydłach serafińskich. - A kasa? Za obłokiem. - Więc płacą? Jak wiatr dmie, to znaczy, tylko ptakom, znaczy, pardon, pętakom nie. - Buuu... szkoda... Cóż, z ziemiście, do nieba nie dorośliście; tu u was trwożne kraje, szpicle, smutne gudłaje, gazety, klozety, faszyści, komuniści, durnie, "Poranny Kurier" - mysie serca z lwią pychą... Jeszcze raz splunę w Wisłę, błysnę, w górę wyprysnę, bo tam w niebie, w redakcji cicho. Przekład
48. JAK RINALDO RINALDINI TAŃCOWAŁ Z KARDYNAŁEM Sącz się, wino z włoskich winnic, dzwoń mi, strofo doskonała: o Rinaldo Rinaldinim i kuzynce kardynała: Miał Rinaldo siedem szpad, złote były wszystkie szpady. Końcem szpady serenady na gitarze grał i bladł - i tak śpiewał wciąż: - Kuzynko, serce z żalu pęka mi, o! szatynko, chodź na winko, bella stella do re mi! Zasię ona: - Nie chcę zbója, co miast czoła nosi miedź; gdy chcesz ze mną dzieci mieć, wyspowiadaj się u wuja. Trudna rada. Nie ma co! Rinaldo ze strachu kona. Idzie. Patrzy: konfesjonał, kardynał ma gębę złą. Chwila bardzo uroczysta. Witrażowe płoną szkła, a pyzaty organista na organach gra i gra. Jakieś kwiaty jeszcze kwitną. Ukląkł Rinald, czuje wiarę i za kurtką aksamitną delikatnie skrył gitarę. Płyną grzechy w gniewne ucho, syczy labuś, grzmi jak bąk: - Nic nie ujdzie ci na sucho! Wtem gitara brzdąk i brzdąk! Stropił się Rinaldo. Myśli: "Popełniłem nowy grzech, prawdę rzec, nienaumyślnie". A kardynał buchnął w śmiech. Trzęsły mu się trzy podbródki, kartoflany skakał nos: - Gadaj grzechy, mój malutki, byle prędzej, byle w głos. Więc Rinaldo jął mu gadać: (tyle zbrodni, tyle żądz!) drży gitara, błyszczy szpada, przytupuje butem ksiądz. "Ksiądz jest chyba energumen - myśli Rinald - mogę wstać". W obie ręce wziął instrument i jak zacznie na nim grać! A jak śpiewać, a jak tańczyć różne takie widzimisie - że aż w ogród wtoczyli się, kędy kwitły pomarańcze. I tak dalej, dalej w tany purpuratus szedł ze zbójem, a zbój rzęził: - Daj kuzynkę, bo na śmierć cię zatańcuję! Trudna rada: trzeba dać, gdy się chce na nogach stać. Wziął Rinaldo Rinaldini kuzyneczkę kardynała. Kłaniał mu się Mussolini i zgoła Italia cala. Szczęśni byli niewymownie, a szczęście - to chyba wszystko. Ona potem została stenotypistką w papieskiej elektrowni. Przekład
49. NOC (I) Noc straszliwa, straszliwa, wiatr drzewami potrząsa, noc jest taka świstliwa, noc jest taka gorąca, płynie miłość pod korą, płynie miłość po liściach i ptaki gubią pióra jak ja me rękopisy. Bo noc jest, noc jak walc. (II) Na most, na most wybiegnij, ach, trzymaj mocno bukiet, by ci go wiatr nie wyrwał. Twe imię jest ze szmaragdu. Wiatr twoje włosy porusza - znam ich tajemny alfabet, linie pierścieni i pukli, i loków. Do świtu jeszcze daleko. Słyszysz, jak płynie noc? przygrywa jak stare zegary na wieżach miast zatopionych - twe imię jest z wiatru. (III) A kiedy noc otworzy się jak brama i sennych rzeźb rozwinie wzór na bramie, ty będziesz znów jak wczoraj taka sama, zadźwięczy glos, który nie kłamie. Na jasną dłoń upadnie ciemność słodka i włosów puch dębowych liści dotknie Pochwalmy noc, że jest jak otchłań, że spadać w nią jest tak cudownie. A kiedy świt zastanie nas znużonych, bitych przez wiatr i chorych jak od wina, znów jak fortepian będzie potłuczony ta noc, ta noc, wciąż rwąca rana. Przekład
50. KIEDY UMRĘ I ŁOPATY STUKNĄ... Kiedy umrę i łopaty stukną, potem trawa porośnie na grobie, jako księżyc wrócę pod twe okno, będę bajki opowiadał tobie, lecz wprzód dom twój rozsrebrzę na biało farbą taką srebrna, doskonałą. Noc wrześniowa także się rozsrebrzy, noc, ulica i ten cień na ścianie, i przechodzień powie: - Ależ księżyc świeci dzisiaj jakoś niesłychanie, i położy swą rękę na serce nic nie wiedząc, że to ja tak świecę. Przekład
51. DO MOWY POLSKIEJ Z akcentem na przedostatniej sylabie, co mnie zupełnie nie zachwyca - i znowu "drz" i grz", i "chr" o znowu "pszczoła" i "pszenica", o znowu drogi mgłą owiane. (po ktorych chodzi pani z panem, pan, prosze pani, wyszedł z betów) - o, mowo polska, zakret weź pianinkiem jesteś, nie organem, klajstrem, a nie pasją politycznego pamfletu - z tym swym akcentem z brzydkich brzydszym, jak rzecz wiecznie niedokończona, ty zamiast działać, ty się mizdrzysz zatruta składnią Cycerona; skrzypeczko śliczna, dudko dudków, dziecinko, się skarząca mamie, nieutulonych wdowo smutków, ty muskasz rzeczy, a nie łamiesz; ty lubisz łasić się, przymilać, kostium przymierzać osiem razy. A nam potrzeba monosylab krótkich i jasnych jak rozkazy. Nam trzeba wiecej rymów męskich, którymi będziem ćwiczyc Muzę, nam trzeba w sedno, a nie w księżyc, żelazem, a nie ciepłych klusek. Z akcentem na przedostatniej sylabie, jak biegacz, co mu pękły ścięgna, jak naród, co w pół drogi stanie, taka ty jesteś, mglisto-senna. Szczęście, że płyniesz ulicami, nie tylko w książkach, i jak rzeka szumisz nowymi akcentami, gdy człowiek mówi do człowieka; lecz literacka, z tych odpadków historii, co spadają z wózka, uff! jak mnie męczysz, Świeta Matko, niedosłowiańska, półfrancuska. I choć z czerwieni płonących Warszaw trwalsza niż Anglia flagę zszywam, mowo polska, ja cię oskarżam: STAŁAŚ SIĘ LENIWA, NIEŻYWA.
Przekład